Krechtz

Co musi się stać, aby nieoczywiste stało się oczywistym, a związki przypadkowe nieprzypadkowymi? Musi pojawić się obserwator/obserwatorka, wyposażeni w rodzaj czułego sejsmografu, dzięki któremu nieoczywiste i przypadkowe może zostać w ogóle zauważone. Czułej obserwatorce, bo tym razem chodzi o Annę Bujnowską, sprzyjać może krechtz. I wtedy z zaskoczeniem pojawi się „odkrycie licznych podobieństw, na wielu zresztą poziomach, które nagle objawiły się w twórczości (…) dwojga artystów”.

Pod koniec 2021 roku ukazała się w Koninie książka, zatytułowana „Krechtz. Zofia Rydet i Marek Chlanda”. Jej autorką jest Anna Bujnowska, która po latach pracy w krakowskiej galerii Teresy i Andrzeja Starmachów, z którą to galerią związany był Marek Chlanda i w Fundacji im. Zofii Rydet, z „zaskoczeniem” odkryła „liczne podobieństwa” między dwojgiem artystów, pochodzących „z różnych pokoleń – przed- i powojennego, z innych regionów Polski, z odrębnych środowisk artystycznych” i którzy „w pracy twórczej używają odmiennych mediów”. Na dodatek „nigdy nie poznali się osobiście”.

Zofia Rydet urodziła się w 1911 roku w Stanisławowie. Po wojennych przejściach trafiła na Śląsk, do Bytomia. W połowie swojego osiemdziesięciosześcioletniego życia zajęła się fotografią, osiągając sukcesy w tej dziedzinie na tyle spektakularne, że związała się z Politechniką Śląską w Gliwicach, gdzie uczyła fotografii. Fotografia stała się dla niej sensem życia. Marek Chlanda, urodził się w Krakowie (1954), gdzie ukończył Akademię Sztuk Pięknych na Wydziale Grafiki. Zajmuje się malarstwem, rzeźbą, instalacją i performensem, ale podstawą jego działalności jest rysunek. Od lat anektuje dostępne pomieszczenia, np. mieszkanie, nieczynną przychodnię lub szkołę czy jak obecnie (od 2019) dom w Koninie, w których powstają instalacje, rozgrywają się realizację rysunkowe, rzeźbiarskie, filmowe i inne.

Anna Bujnowska we wstępie do książki napisała, że z obserwacji i z porównywania przez nią prac obydwojga artystów, „zawiązało się prywatne przedsięwzięcie badawcze działające pod nazwą Krechtz (…). Badania prowadziliśmy razem z Markiem Chlandą, z błogosławieństwem reprezentującej artystkę Fundacji im. Zofii Rydet. Z tworzonych par obrazów Rydet [fotografie] i Chlandy [rysunki], (…) stopniowo wyłaniał się, coraz bardziej wyrazisty, ale nigdy oczywisty obszar wspólny. Wypełniają go podobne motywy, przeczucia, wspomnienia, zbieżne sposoby widzenia, odczuwania i przedstawiania rzeczywistości (…) Łączy identyczność przedstawień lub tylko jakaś cecha”.

A co ma z tym wspólnego krechtz, w ogóle co oznacza słowo krechtz? Autorka wyjaśnia, że to czasownik z jidysz „wyrażający uczucie dyskomfortu, bólu lub skargi. W znaczeniu metaforycznym krechtz to westchnienie, sięgające głębi ludzkiej duszy”. I dalej: „Krechtz wiąże się z duchową tkliwością, kieruje do miejsc, gdzie przechowywane są nasze emocje, myśli, pamięć, sny – w głąb duszy, w podświadomość. Krechtz może być uczuciem déjà vu, przebłyskiem, oderwaniem, powidokiem, subiektywną pamięcią obrazu i pamięcią kolektywną. Pozostało ono jednak pojęciem niezdefiniowanym do końca, otwartym, sytuującym się w sferze intuicji, tak jak zestawienia obrazów Zofii Rydet i Marka Chlandy”.

W tym albumie, obok „identyczności przedstawień”, niezwykłą jest także korespondencja Anny Bujnowskiej z Markiem Chlandą. Chlanda zastanawiając się nad „witalnością źródeł”, wskazuje na między innymi „zwyczajność zestawień (…) czyli nowy okular, a nie jakiś wyrafinowany, kurwa, teleskop” Może właśnie ta „zwyczajność” tak nas, przeglądających album, fascynuje, bowiem ich „sugestywność gubi ostentację, jak realizm fotografii Rydet ma swojego sąsiada w obrazach”, pokazują, „Jak dużo w nich syntezy. I jak mało skończoności. Ile porządku rzeczy, który trwa mimo ciągle zmieniających się didaskaliów. No i że istnieją po połowie. I bez negatywnych uczuć, z powiewem sensacyjności, mało narracyjnej”.

Cokolwiek by o „zestawieniach” Bujnowskiej, czy jak chce Chlanda „synchronach”, powiedzieć, to krakowski, ale też trochę koniński artysta wskazuje na autorkę, która „ten rodzaj wspólnej nam afektywności” wyłapała i która stała się „rzecznikiem synchroniczności w ramach naszej sprawy”. Słowem – „to Ty jesteś rysownikiem (w szerokim zakresie tego pojęcia…)”. Kim w takim razie jest Chlanda? „Cóż, jestem wiecznym studentem. Tyle, że studentem KRECHTZOWYM”.

————————————–

Album „Krechtz. Zofia Rydet i Marek Chlanda” ukazał się nakładem konińskiej Fundacji Ładne Życie, przy udziale Fundacji im. Zofii Rydet, Muzeum Okręgowego w Koninie i wsparciem finansowym Samorządu Województwa Wielkopolskiego. „Krechtz” został wydany bardzo starannie. Jego treść jest na tyle sugestywna, że zaczynamy się zastanawiać, czy sami posługując się krechtzową metodą (oczywiście znając wszelkie własne ograniczenia), nie natknęliśmy się już gdzieś na podobne „zestawienia” czy „synchrony”, na zdumiewające powinowactwo sztuki i wrażliwości.

Trafił mi w ręce zbiór esejów Ołeny Zabóżko „Planeta Piołun”, o uwikłaniach historii w szczególności Ukrainy i Rosji, ale także polskiej kultury. Ten zbiór powstał z poczucia autorki, że nikt nie słucha i nikt nie rozumie głosu Ukrainy. A że Zabóżko pisze z temperamentem, dosadnie – słychać Ukrainę. A w niej głos, a w zasadzie upominanie się o danie głosu Katerynie Biłokur, jednej „z najbardziej przerażających biografii artystycznych XX wieku”, której „od małego zabraniano (…) pisać i malować”, a która „zgotowała taki bunt, o jakim nie śniło się francuskim egzystencjalistom, całe życie funkcjonując w stanie permanentnej wojny ze światem zewnętrznym, wojny o własne terytorium, o „własny pokój”, o którym mniej więcej w tych samych latach marzyła Virginia Woolf, choć Kateryna nigdy o niej nie słyszała, tak jak Virginia nie słyszała o niej”. Ten esej („Kateryna. Filozofia milczącego buntu albo konspekt biografii nienapisanej”) jest tak gęsty, tak błyskotliwy, ma tyle odniesień, porównań, „zestawień” Biłokur z największymi nazwiskami świata artystycznego i – niestety – politycznego, że jedyne, co mogę zrobić, to zasugerować: koniecznie zajrzyj, czytelniku, do „Planety Piołun”. Może krechtzowa metoda „uczucia dyskomfortu, bólu lub skargi” objawi się nowymi „zestawieniami”.

Andrzej Dusza