Alicja Kapuścińska odeszła DO męża

Próbuję odnaleźć w pamięci jeszcze jedną kobietę, która by stworzyła pisarza tak bardzo jak Alicja Kapuścińska i na myśl przychodzi mi zaledwie Zofia Iwaszkiewicz. Może czegoś nie wiem, może coś przeoczyłam w historii literatury od średniowiecza? Ale myślę sobie, że nawet jeśli ktoś doda do tej nieporadnej arytmetyki jeszcze 10 nazwisk, to i tak przecież niewiele tych wyrozumiałych kobiet.

Alicja Kapuścińska od początku wiedziała, że żyje z kimś niezwykłym, dlatego poświęciła swoje życie, by z całych sił ten geniusz wspierać. Była pierwszą czytelniczką książek męża, pierwszym krytykiem i organizatorką jego życia, a w dodatku matką i wybitną lekarką. Po jej śmierci, 7 marca 2022 r., prezes „Czytelnika” Marian Sewerski powiedział: „Polska jej bardzo wiele zawdzięcza”, nazywając ją celnie kruchym mocarzem. Pani Alicja, która dzięki twórczości męża, nieoczekiwanie zadzierzgnęła więź z Koninem, odeszła we śnie. Miała 89 lat.

Kolejna długa podróż męża

Nigdy nie mówiła, że jest wdową. Dla niej to słowo oznaczałoby koniec, a na to zgodzić się przecież nie mogła. Kiedy odszedł, chodziła cichutko na palcach po domu, by go nie zbudzić (jakby wrócił z podróży) albo myślała, że znów wyjechał, ale w końcu wróci. Bardzo mocno zaangażowała się też w prace popularyzujące jego literaturę i fotografię, mawiając żartobliwie, że Rysio ją zatrudnia. Tę jasną deklarację bycia żoną, nie wdową, złożyła na łamach „Newseeka” 10 lat od śmierci Ryszarda Kapuścińskiego, w 2017 r. Zawsze myślała o jego odejściu jak o kolejnej, długiej podróży, do których w ciągu 50 lat małżeństwa ją przyzwyczaił.

Z jednej z takich wypraw wrócił z patelnią i wranglerami w plecaku, zaś celnik patrzył z niedowierzaniem na ten „dobytek”. Cokolwiek w nim mieścił, wyjeżdżając z kraju, zawsze miał przy sobie klucze od mieszkania. Będąc zagranicą, nie kontaktował się z różnych powodów. Pod koniec lat 50. niemożliwym było wysłanie z Afryki listu czy wykonanie telefonu. Alicja Kapuścińska, chcąc wiedzieć, że mężowi nic złego się nie stało, chodziła do Polskiej Agencji Prasowej, by czytać tam jego depesze. To był jedyny znak, że Rysio żyje. Później, on sam relacjonował, że w krajach ogarniętych wojną, lepiej jest nie myśleć o rodzinie. Dlatego podróż była dla niego podróżą, dom – domem, dwoma odrębnymi światami. Pani Alicja przyjmowała to ze zrozumieniem i wciąż na niego czekała.

W jednej z afrykańskich wypraw towarzyszyła mu przez rok, jako żona i jako lekarz. Reporter przebywał wtedy w Ugandzie. W dniu odzyskania przez ten kraj niepodległości, stracił przytomność w hotelu. Kapuściński ignorował wcześniej swoje złe samopoczucie, nie chcąc zostać odwołanym do Polski, chcąc chłonąć ważne historyczne wydarzenia, ukrywał przed PAP-ie fakt, że odnowiła mu się gruźlica. W dodatku okazało się, że zapadł też na ciężką chorobę, jaką jest malaria mózgowa. Dzięki wsparciu wpływowych przyjaciół, zabrano go do szpitala w Tanganice. Pani Alicja przyleciała do Afryki, gdzie spędziła rok, doglądając ukochanego męża. Ich córeczka, Zoja, została wówczas w Polsce z babcią.

Urodzeni 4 marca i ostatni papieros Alicji

Oboje urodzili się 4 marca. Ryszard Kapuściński w 1932 r., jego przyszła żona rok później. Poznali się na Uniwersytecie Warszawskim, gdzie oboje studiowali historię. Ich wspólny kolega, później wybitny prawnik, pisarz i publicysta, prof. Wiktor Osiatyński wspominał, że autor „Hebanu” i Alicja spotkali się w 1951 r. Ona, otoczona wianuszkiem koleżanek, paliła papierosa. Na ten widok Ryszard pokręcił z dezaprobatą głową i jak się okazało, był to pierwszy i ostatni papieros w jej życiu. Wkrótce wzięli ślub i urodziła się ich córka, Zofia, znana jako Rene Maisner, fotografka, malarka, artystka sztuk wizualnych, mieszkająca w Kanadzie.

Niezwykle skromna, ciepła, drobna i niziutka Alicja Kapuścińska była uznaną postacią medycyny, lekarzem pediatrą i doktorem nauk medycznych. Była absolwentką Akademii Medycznej w Warszawie. Po studiach rozpoczęła pracę w Szpitalu Dziecięcym przy Działdowskiej w Warszawie, przekształconym później w Klinikę Dziecięcą Akademii Medycznej, gdzie pracowała z oddaniem do emerytury. Była pionierką badań nad trudną i podstępną chorobą, jaką dla dzieci była wtedy celiakia. W latach 80. pracowała w zespole prof. Tadeusza Chorzelskiego w Klinice Dermatologii Akademii Medycznej w Warszawie, z którym prowadzili badania przeciwciał na celiakię. Wyniki opracowane przez ten zespół przedstawiła na międzynarodowych konferencjach medycznych w Finlandii, Belgii i w Węgrzech. Za swą rozprawę doktorską zdobyła Nagrodę Ministra Zdrowia. Była też honorową patronką Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za Najlepszą Książkę Reporterską.

Pisarz i fotograf w jednym

Kapuściński kojarzony jest przez lwią część czytelników na świecie jako pisarz, reportażysta, wybitny i wnikliwy humanista. Niewiele osób ma wiedzę, że właściwie od początku podróży towarzyszył mu aparat: zorka, leica, później rolleiflex. Alicja Kapuścińska relacjonowała w jednym z podcastów, że fotografowanie wynagrodziło mu tęsknotę za rysowaniem. Autor „Wojny futbolowej” ubolewał ponoć niesamowicie, że nie potrafi rysować. Fotografia miała mu zrekompensować ten brak.

Jego przygoda z fotografią zaczęła się w latach 50. Szczegółowo opisuje to książka reporterska „Konin jak Colorado. Zapomniana podróż Ryszarda Kapuścińskiego” z 2019 r., która została opublikowana jako pokłosie wystawy jego zdjęć „Konin jak Colorado”. W 2011 r. otworzyła ją w Koninie Alicja Kapuścińska, która spotkała się z czytelnikami książek swego męża. W reportażu radiowym Anety Wanjas (wówczas Kwiatkowskiej), zatytułowanym „Pan z aparatem”, mówiła: „Jeżdżąc po Polsce właściwie nie fotografował, o dziwo, Konin obfotografował dość dokładnie. Nigdy z tych zdjęć nie zrobił użytku, one zachowały się w postaci negatywów, schowane w kopertach. Nie wiem, czy Rysio miał jakieś plany wobec nich, bo nie zilustrował nimi reportażu o Koninie. Może było to niemożliwe?”

Fotografie odnalazły się po 52 latach w pracowni pisarza. Co ciekawe, autor „Wojny futbolowej” trzy miesiące po wizycie w Koninie wyjechał po raz pierwszy do Afryki. Okazało się również, że fotoreportaż z naszego miasta, który powstał w 1959 r., jest jedynym krajowym fotoreportażem Ryszarda Kapuścińskiego, który się zachował w jego zbiorach.

Raptem Konin stał się magiczny

Alicja Kapuścińska mówiła także, że dla wielu osób było zaskoczeniem, że jej mąż nie fotografował tylko ludzi z Afryki, że bohaterami jego zdjęć byli również koninianie. Fotografia, którą parał się tak długo jak pisaniem, zaczęła w końcu spędzać mu sen z powiek. Pisarstwo, które jest zaborcze, zmusza do benedyktyńskiej pracy i samotności, zabierało mu tyle czasu, że nie miał go, by uporządkować potężny, wielotysięczny zbiór negatywów. Myśląc i o tym, poprosił o pomoc Izabelę Wojciechowską (urodzoną 4 marca, sic!), która była doświadczoną fotoedytorką i która kierowała działami fotografii w Centralnej Agencji Fotograficznej i Polskiej Agencji Prasowej. Wojciechowska opiekowała się jego fotograficzną spuścizną od 1996 r. do chwili swej śmierci (od tego momentu tą częścią dorobku pisarza zajmuje się jej córka, Karolina). To właśnie jej Alicja Kapuścińska wręczyła kopertę z negatywami, na których Kapuściński uwiecznił Konin. Obie nie wiedziały wtedy, że reporter był kiedykolwiek w naszym mieście. „Jakoś mi ten Konin w wtedy umknął” – mówiła pani Alicja otwierając wystawę zdjęć męża w naszym mieście. „Ale teraz stał się kolejnym śladem na mapie wędrówek Rysia, miejscem magicznym. Ludzie go tu pamiętają. Raptem ten Konin stał się pełen ciepłych uczuć” – uśmiechnęła się.

Alicja Kapuścińska odeszła trzy dni po swoich 89. urodzinach, w które zadzwoniła jeszcze do niej z Kanady córka, Rene Maisner. Mówiła, że mama była rozmowna i pogodna. Taka właśnie była pani Alicja.

Tekst: Izabela Bobrowska

Reportaż radiowy: Aneta Wanjas

Zdjęcia: Marika Sypniewska

Wsparcie: Marcin Oliński