Gdybym nie był muzykiem – byłbym kolejarzem

Staram się tak podchodzić do świata dźwięków, żeby do każdego rodzaju muzyki podchodzić z akceptacją. Najważniejsze to nie zamykać się, bo często ludzie mają takie podejście – zwłaszcza do muzyki współczesnej, awangardowej, która jest trudniejsza w odbiorze – „to jest jakieś dziwne, tego nie słucham”. Trzeba być otwartym na różne rzeczy, z każdego stylu muzycznego można coś zaczerpnąć dla siebie – JAKUB UNOLT, nauczyciel kształcenia słuchu, harmonii, prowadzący orkiestrę złożoną z uczniów Państwowej Szkoły Muzycznej I i II st. w Koninie

Katarzyna Broj: Kuba, rozmawiamy bezpośrednio po premierze musicalu „Piękna i Bestia”, który reżyserowałeś, dyrygowałeś i aranżowałeś. Jak doszło do tego, że 17 lutego 2023 roku na deskach Domu Kultury „Oskard” w Koninie wystawiony został musical „Piękna i Bestia”?

Jakub Unolt: Musical to jest to, co od dawna chciałem stworzyć, w zasadzie od pierwszego roku pracy w konińskiej Szkole Muzycznej. Wpadłem na taki pomysł, bo wydawało mi się to potrzebne. To przekonanie wyniosłem między innymi z mojej Szkoły Muzycznej przy Solnej w Poznaniu, gdzie się uczyłem i gdzie odbywają się co roku koncerty walentynkowe, na które w tym roku z częścią młodzieży się udamy. Te koncerty walentynkowe mają formułę musicalową, aczkolwiek nie są to stricte musicale, jak „Piękna i Bestia”. Te koncerty polegają na tym, że najpierw są wybierane piosenki a potem pani Ania Szymańska wymyśla scenariusz. Finalnie są to koncerty łączące fabułę i muzykę. To, co ja z tego wyciągnąłem, to taka radość z tworzenia dzieła, w którym uczestniczy bardzo wielu ludzi i efekt bierze się niekoniecznie z tego, że ktoś genialnie wykona sonatę, tylko, że na scenie jest mnóstwo ludzi. Zaczynając pracę w Koninie zauważyłem, że uczniowie mają dużo możliwości, aby zaprezentować się z repertuarem solo, czy z repertuarem kameralnym, natomiast wydawało mi się, że brakuje inicjatywy, która pozwoliłaby zaangażować całą szkołę. I to nie musi być bardzo trudne, ale efektowne i satysfakcjonujące dla wszystkich. Z tego wziął się ten pomysł. Potem była pandemia, która te pomysły powstrzymała, ale po pandemii udało się tę ideę zrealizować.

KB: I doprowadzić całość do wspaniałego, efektownego szczęśliwego zakończenia w postaci trzech przedstawień, które spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem. Zapewne duża część musicalowej publiczności z „Oskardu” chciałaby zapytać, czy masz podobne plany, w ogóle – jakie masz kolejne plany artystyczne? Czy już coś nowego przygotowujesz?

JU: W kwietniu, czyli już za dwa miesiące, planujemy międzynarodowy projekt orkiestrowy, do którego zapraszamy szkoły muzyczne z miast partnerskich Konina: gości z Niemiec i z Czech. Będę dyrygował, razem z koleżanką z Czech, repertuarem bardziej klasycznym, pojawi się Mozart, Beethoven, będzie też Elgar. Na tę współpracę bardzo się cieszymy.

KB: Z tego co pamiętam, Beethoven będzie w twojej autorskiej aranżacji..

JU: Tak, to będzie aranżacja VII symfonii Beethovena. Generalnie wszystko, co gra szkolna orkiestra, musi być przearanżowane ze względów obsadowych i możliwości wykonawczych naszych uczniów.

KB: Ten projekt orkiestrowy to niedaleka przyszłość, a czy myślałeś może o kolejnym musicalu?

JU: Zobaczymy, czy stanie się coroczną tradycją szkoły wykonywanie musicalu. Jest to ogromne przedsięwzięcie, wymagające zaangażowania wielu osób.

KB: Jakie trudności napotkałeś w trakcie przygotowań do premiery „Pięknej i Bestii” w „Oskardzie”?

JU: Jeżeli występowały, to wynikały głównie ze spraw organizacyjnych. W przyszłości warto byłoby zaangażować więcej osób, ponieważ chociażby łączenie funkcji dyrygenta i reżysera było dosyć trudne, zwłaszcza podczas ostatnich prób, kiedy orkiestra była ustawiona za akcją. Wtedy albo dyrygowałem orkiestrą i nie widziałem aktorów, albo porzucałem orkiestrę i orkiestra grała sama, żebym mógł nadzorować to, co dzieje się na scenie. To było bardzo męczące.

KB: Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że to jest praca z młodymi ludźmi, w tym z uczniami młodszych klas, i to wymaga dużego nakładu pracy.

JU: Praca z młodymi ludźmi jest oczywiście fantastyczna.

KB: O czym wiemy wszyscy my, nauczyciele. Kuba, czy pamiętasz swoje pierwsze dyrygowanie? Kiedy to się wszystko zaczęło?

JU: Zaczęło się od chóru, ponieważ będąc jeszcze w gimnazjum zacząłem grać na organach i w tym czasie też zacząłem dyrygować chórem. Również w szkole muzycznej przy Solnej w Poznaniu miałem możliwość uczęszczania, w ramach dodatkowych zajęć, na lekcje dyrygentury. Te dwie sytuacje nałożyły się równolegle, dyrygowałem kościelnym chórem i równocześnie zacząłem uczyć się dyrygentury w szkole.

KB: Powiedziałeś, że byłeś organistą – jak do tego doszło? Z tego, co udało mi się ustalić, twoim głównym instrumentem w szkole była gitara?

JU: Tak.

KB: Skąd te organy w takim razie?

JU: Jak każdy uczeń ówczesnej szkoły muzycznej od piątej klasy I stopnia fortepian był instrumentem dodatkowym. Mało jednak czasu poświęcałem na ćwiczenie etiud, pasaży i inwencji, natomiast dosyć dużo czasu spędzałem przy pianinie eksperymentując na najróżniejsze sposoby z brzmieniem, nie znając jeszcze harmonii, nie znając zasad – po prostu eksperymentowałem na zasadzie swobodnej improwizacji. Sprawdzałem, co do siebie pasuje, co nie pasuje. I w ten sposób, właśnie w tym okresie, zacząłem grać na tym instrumencie po akordach.

KB: Czy ta praktyka miała przełożenie na granie podczas nabożeństw?

JU: Tak, zostałem zaangażowany w parafii jako organista. Wcześniej byłem ministrantem i ksiądz wiedział, że jestem w szkole muzycznej. Akurat w tym czasie zwolniło się stanowisko organisty i wszystko poszło tak za ciosem. Grałem co drugą niedzielę; w piątek wybierałem pieśni, następnie całą sobotę je przygotowywałem, ponieważ na początku wymagało to dużo czasu.

KB: Te moje pytania wynikają z tego, że ostatnio w Domu Kultury „Oskard” odbyły się trzy przedstawienia musicalu „Piękna i Bestia”, które spotkały się z bardzo entuzjastycznym przyjęciem i dobrymi recenzjami. Wiele dobrych słów padło pod adresem solistów, chóru i orkiestry, a przecież za całym przedsięwzięciem stoisz ty jako aranżer, reżyser i dyrygent. Duża część widowni pewnie nie miała okazji wcześniej poznać ciebie, ponieważ w Koninie jesteś stosunkowo niedawno.

JU: To jest mój piąty rok w Państwowej Szkole Muzycznej w Koninie.

KB: Oprócz doświadczeń jako gitarzysta, organista i dyrygent, masz też swój dorobek kompozytorski. Jakie miejsce w twoim życiu zajmuje komponowanie?

JU: Jedno z drugim się łączy, bo właśnie od improwizowania przy pianinie zaczęły się pierwsze próby kompozytorskie. W tamtym okresie w ramach duszpasterstwa tworzyliśmy przedstawienia pasyjne, do których komponowałem muzykę. W szkole też się zdarzały jakieś konkursy kompozytorskie i zawsze brałem w nich chętnie udział. W tej samej szkole działałem jeszcze w kółku teatralnym. Można powiedzieć, że generalnie brałem udział we wszystkim, byle tylko w tej szkole nie grać na gitarze. W kole teatralnym robiliśmy przedstawienia, do których też zdarzało mi się pisywać muzykę. Takie były moje pierwsze doświadczenia kompozytorskie. Potem studia w Bydgoszczy i Poznaniu i pierwsze większe utwory, także utwory na orkiestrę.

KB: Który z kompozytorów jest dla ciebie najważniejszy, którego odważyłbyś się nazwać swoim mistrzem?

JU: Nie mogę wskazać jednego kompozytora, ale… W pierwszej kolejności chciałbym wymienić tych najbardziej klasycznych kompozytorów, zwłaszcza, jeżeli chodzi o pisanie na orkiestrę, ponieważ najwięcej nauczyłem się pisać na orkiestrę studiując dyrygenturę. Konieczność głębokiego wniknięcia w partyturę, łącznie z tym, że na egzamin z dyrygowania trzeba tych partytur nauczyć się na pamięć (egzaminy dyryguje się z pamięci), sprawia, że cała ta sztuka pisania na orkiestrę, sztuka instrumentacji jakoś tak „wchodzi” podskórnie. Można przeczytać podręcznik na ten temat, na przykład Rimskiego-Korsakowa, ale samo czytanie jest mniej efektywne. Wracając do nazwisk, to na pewno chciałbym wymienić Mozarta i Beethovena, Brahmsa bardzo lubię, zwłaszcza I symfonię…

KB: …która jest nazywana dziesiątą Beethovena…

JU: … zgadza się. Tak więc przywołam w zasadzie wszystkich tych kompozytorów, których przerobiłem w ramach studiów dyrygentury, czyli Schuberta, Schumanna, Czajkowskiego. Od każdego z nich można się czegoś nauczyć. Jeżeli chodzi o muzykę współczesną, to na pewno Bartok, Lutosławski, a jeżeli chodzi o muzykę filmową to John Williams. To dla mnie najbardziej inspirujące osoby ze świata muzyki. Natomiast generalnie staram się tak podchodzić do świata dźwięków, żeby do każdego rodzaju muzyki podchodzić z akceptacją. Tego nauczyły mnie studia kompozytorskie, w czasie których studenci tworzyli w bardzo różnych stylach. Kiedy podczas koncertów kompozytorskich wykonywane były nowo powstałe kompozycje moich kolegów, to starałem się odbierać je z akceptacją. I tak jest do dzisiaj. Najważniejsze to nie zamykać się, bo często ludzie mają takie podejście – zwłaszcza do muzyki współczesnej, awangardowej, która jest trudniejsza w odbiorze – „to jest jakieś dziwne, tego nie słucham”. Trzeba być otwartym na różne rzeczy, z każdego stylu muzycznego można coś zaczerpnąć dla siebie.

KB: Kuba, dokończ, proszę, zdanie: „Gdybym nie był muzykiem, to…”

JU: Opcji jest kilka: gdybym nie był muzykiem, to bym był aktorem, ale może też – gdybym nie był muzykiem to byłbym kolejarzem.

KB: Dlaczego akurat kolejarzem?

JU: Takie moje marzenie z dzieciństwa. Uważam, że to jest fantastyczna praca: jedziesz sobie lokomotywą, szeroka perspektywa, ładne widoki, prosta droga do celu…

Rozmawiała: Katarzyna Broj

Zdjęcie: Mirosław Jurgielewicz