Lśnienie Kościelca

Pięknie odnowionych pałaców jest w regionie konińskim „jak na lekarstwo”. Niektóre, choćby pałac Kwileckich w Koninie (Malińcu), rozpada się na naszych oczach, podobnie, jak wprawdzie nie-pałac a jedynie willa Reymonda. Tymczasem w Kościelcu, 23 kilometry na wschód od Konina, nie tylko uratowano i odnowiono pałac Kreutzów, to działa w nim Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych.

W 2019 roku ukazał się „Album historyczny pałacu Kreutzów w Kościelcu”, ale dopiero teraz trafił w moje ręce. Warto go zauważyć i do niego zajrzeć przynajmniej z trzech powodów: opisuje ciekawą i nieoczywistą historię rodu Kreutzów, pełną tajemnic i zwrotów, po drugie pokazuje, jak przeszłość może oddziaływać na obecną rzeczywistość a po trzecie – jest pięknie wydany. O całość zadbał wydawca – Stowarzyszenie na rzecz Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Kościelcu „W Koło Sztuki”, redaktor i główny autor – Makary Górzyński, historyk architektury związany z Akademią kaliską im. Prezydenta St. Wojciechowskiego i Uniwersytetem Warszawskim (Instytutem Historii Sztuki) oraz drukarnia – PRESILO STUDIO Robert i Patryk Andre S.C.

Makary Górzyński kościeleckiemu pałacowi nadaje w „Albumie” zarówno fabularną ramę kontynuacji, trwania – jak i odkrywa pęknięcia, niejasności, enigmatyczność postaci i czasu. Być może dlatego, że – jak napisał, cytując wyznanie Rolanda Barthesa w słynnym „Świetle obrazu” – jestem uradowany (lub zmartwiony) faktem, iż rzecz należąca do przeszłości poprzez swoje bezpośrednie promieniowanie (lśnienie) rzeczywiście dotknęła powierzchni, której teraz dotyka mój wzrok”. W efekcie u autora tworzy się szczególny związek historii sztuki i melancholii, z którego korzystają też i kolejni historycy, obserwując zarówno przyrost interpretacji, jak i mieszanie się znaczeń, czy tworzenie osnutych wokół przedmiotów legend. Ta refleksja dotyczy, wydaje się, nie tylko autora, także tych, którzy interesowali się czy tylko zauważali niedającą się nie zauważyć dziewiętnastowieczną rezydencję hrabiowskiego rodu Kreutzów w Kościelcu, przejeżdżając od czasu do czasu ruchliwą trasą 92.

Przypomina nam M. Górzyński rok 1836, kiedy car Mikołaj I na mocy ukazu nadał generałowi kawalerii, dowódcy drugiego korpusu piechoty Gwalbertowi Cyprianowi von Kreutz (1777-1850) znaczną część dóbr rządowych Koło. W ten sposób powstał obejmujący 5957 mórg (około 3336 ha – przyp. red.) majorat z siedzibą w Kościelcu. Hrabiowska rodzina Kreutzów, wywodząca się z Pölzig w obecnej Turyngii i żyjąca w Saksonii i krajach niemieckich, od połowy XVI stulecia, byłą związana z dziejami Polski i Litwy. Jak przekonuje lektura słynnego herbarza Seweryna Urskiego, jej przedstawiciele wielokrotnie zapisywali się w militarnych, dyplomatycznych czy naukowych dziejach Rzeczypospolitej i krajów ościennych. (…) Gwalbert Cyprian von Kreutz był wnukiem hrabiego Kazimierza Cypriana (1697-1760), szambelana króla Augusta III i synem porucznika w wojsku saskim, rotmistrza wojsk Korony Augusta Antoniego von Kreutz (1742-1808) i Konstancji Reginy Bogusławskiej (1756-1807). Po upadku Rzeczypospolitej przebywał w otoczeniu Stanisława Augusta w Sankt Petersburgu, a w 1801 zaciągnął się do służby w armii rosyjskiej, gdzie bardzo szybko awansował. Brał udział w wielu kampaniach wojennych i cieszył się sławą znakomitego dowódcy. W czasie powstania listopadowego walczył na czele korpusu rezerwowego kawalerii w działaniach przeciwko Sieniawskiemu, Chrzanowskiemu, brał też udział w szturmie Warszawy. W tym kontekście można uznać, że nadanie majoratu kościeleckiego, którego roczny dochód szacowano na 30 tysięcy złotych polskich, było cesarskim wynagrodzeniem za wieloletnią i odznaczającą się służbę w armii rosyjskiej. Akt ten należy także rozpatrywać w kontekście szerszej polityki donacyjnej, wiążącej wysoko postawionych wojskowych z nowej, kosmopolitycznej arystokracji państwa z interesami imperium…”.

Pierwszy właściciel Kościelca, będąc jednocześnie dziedzicem dóbr Rytyn na Litwie i Durben w Kurlandii, nie przebywał tu często. Generalna przemiana siedziby Kreutzów w Kościelcu rozpoczęła się w latach osiemdziesiątych, z inicjatywy Aleksandra Cypriana von Kreutz (1850-1911), wnuka Gwalberta Cypriana, żonatego z Elżbietą Pietrowną Wojejkow (1852-1934). Przez lata władania majoratem Kreutzowie wznieśli nie tylko nową rezydencję letnią rodu, ale i założyli ponad dwudziestohektarowy park krajobrazowy. W efekcie stała się ona niezwykle reprezentacyjną, magnacką wręcz rezydencją rodzinną w zachodniej części Cesarstwa Rosyjskiego.

Nie jest moim zamiarem przedstawienia historii rodu Kreutzów, zwłaszcza, że to historia niebanalna, nadal pełna zagadek, zwrotów i zmieniających się interpretacji – zdecydowanie odsyłam zainteresowanych do „Albumu”. Także w sprawach opisu architektonicznych założeń, realizacji, kolejnych lat niszczenia pałacu i jego odbudowy. Całość jest niezwykle bogato ilustrowana. Zwrócę uwagą jedynie na dwa zdarzenie.

Dzięki staraniom kolejnych dyrekcji, w szczególności dyrektor Krystyny Drążkiewicz, Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych (dzisiaj Zespół Szkół Plastycznych) oraz Starostwa Powiatowego, Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego po porozumieniu z Wojewodą Wielkopolskim podjęło dwie decyzje: postanowiło przenieść Liceum do pałacu Kreutzów oraz przyznało dotacje na remont i konserwację pałacu oraz dostosowanie go do potrzeb placówki oświatowej (artystycznej). W 2016 roku zakończyły się wieloletnie prace. „Plastyk” rok szkolny 2016-2017 zainaugurował w nowym miejscu, wyznaczając początek współczesnych dziejów dawnego zespołu pałacowo-parkowego Kreutzów, oparte na nowej funkcji i roli kulturotwórczej Zespołu Szkół Plastycznych w Kole. W październiku 2016 roku odbyła się w szkole sesja popularno-naukowa, na której wśród gości byli potomkowie Kreutzów ze strony rodu Buhoeveden, Margaretha i Alexander van Assendelftowie, z Finlandii. Zabrakło tylko Andrzeja Kreutz Majewskiego, przedwcześnie zmarłego (1934-2011), jednego z najwybitniejszych współczesnych scenografów polskich.

Andrzej Kreutz Majewski dopiero w 1990 roku dowiedział się, że jest pierworodnym potomkiem wnuka Gwalberta Cypriana von Kreutz. Kilkakrotnie, potem, był w Kościelcu. Jak pisał w swoim dzienniku: …zawsze tam z radością przyjeżdżam i z ulgą go opuszczam… Opustoszały, okryty niedopowiedzeniem pałac, i park, w których, pisze Makary Górzyński: dostrzegł chimeryczną, odziedziczoną po przodkach estetykę uzdolnionego artystycznie arystokraty, obecną w realizowanych przezeń wielkich scenografiach teatralnych i operowych na wszystkich liczących się scenach świata. Historycy sztuki w jego dziełach doszukują się często nieuświadomionych związków z „rajem utraconym”. Profesor Małgorzata Laurentowicz-Granas interpretuje: Powtarzający się motyw wieży z gniazdem w ruinach zamku – w różnych konfiguracjach i technikach, przypomina fragmenty rodzinnej posiadłości Kreutzów w Kościelcu… M. Górzyński dodaje: W tej mozaice przywołań, głosów, cytatów (…) Historia, która okazała się powodem wstrząsu w życiu prywatnym artysty, na tle tego, co o Kreutzach i ich siedzibie wiemy, jawi się jako „historia równoległa”. Jest obszarem biografii ludzi, którzy u zarania budowy wspaniałej rezydencji zostali zepchnięci na margines i wyłączeni z oficjalnej historii Kościelca jako miejsca arystokratycznej tożsamości.

Najświeższy akt historii równoległej zdarzył się 25 listopada 2022 roku. Polski Balet Narodowy w Warszawie wystawił najnowszą wersję „Giselle”, arcydzieło baletowe najprzedniejszych twórców francuskiego romantyzmu. Balet był wielokrotnie pokazywany w Warszawie, począwszy od 1848 roku – czytamy na stronie internetowej Teatru Wielkiego Opery Narodowej. Dwóm ostatnim realizacjom (1968 i 1976) towarzyszyła stylowa scenografia i piękne kostiumy Andrzeja Kreutza Majewskiego, wyjątkowo trafnie oddające romantyczny klimat francuskiego arcydzieła. Polski Balet Narodowy postanowił więc sięgnąć raz jeszcze po malarską wizję wielkiego polskiego scenografa, realizując swą nową „Giselle” w jego odtworzonej inscenizacji plastycznej. Szczęśliwie artysta pozostawił po sobie drobiazgowo opracowane projekty dekoracji i kostiumów, a w magazynach Teatru Wielkiego zachowały się nawet jego szczątkowe dekoracje. (…) To ambitne przedsięwzięcie będzie więc zarazem hołdem pamięci dla światowej sławy polskiego artysty, który w latach 1966-2005 pozostawał naczelnym scenografem Teatru Wielkiego, wzbogacając jego wizerunek niezliczoną ilością wybitnych opracowań plastycznych.

Andrzej Dusza

Zdjęcia i reprodukcje „Albumu…” – Marcin Oliński