Nie wszystek umrę – muzyczny znicz

„Nie wszystek umrę, wiele ze mnie tu zostanie…” – słowa z „Pieśni III” Horacego po raz dziewiąty zapowiadały Tryptyk Zaduszkowy, organizowany przez wspólnotę parafii św. Wojciecha w Koninie i tygodnik „Adalbertus”. Tegoroczny Tryptyk, 4-6 listopada, był artystycznie bardzo różnorodny i przebogaty.

Dlaczego „Nie wszystek umrę”? Wyjaśnia Anna Wysocka, organizatorka Tryptyku (wespół z ks. Pawłem Śmiglem): – Intencją tego projektu, który na stałe wpisał się do kalendarza imprez Konina, jest integracja społeczności konińskiej w czasie pamięci i refleksji o zmarłych. Naszym zamysłem jest pochylenie się nad tematem, który nie ma podziału na światopogląd, opcje polityczne, czy wyznanie! Śmierć bowiem nie „popełnia” takiej klasyfikacji. Stąd idea, aby zaprosić społeczność całego Konina i wspólnie podumać nad przemijaniem, a poprzez wydarzenie artystyczne przejść tę „cienką czerwoną linię” doczesności.

Tryptyk dla organizatorów, ale zapewne także dla słuchaczy, stał się symbolicznym, muzycznym zniczem. Płonął trzy dni, gromadząc w konińskim kościele p.w. św. Wojciecha setki osób. Organizatorów w utrzymaniu owego płomienia wsparli honorowi patroni: biskup ordynariusz Diecezji Włocławskiej oraz prezydent Konina. Do współorganizacji dołożył się Koniński Dom Kultury.

Dzień I

A jednak zakwitł… Pierwszy dzień Tryptyku rozpoczęła Małgorzata Klorek, organistka, wykonaniem na organach partii Chóru pielgrzymów z opery „Tannhäuser” Ryszarda Wagnera. Tannhäuser Wagnera był postacią historyczną, to żyjący w XIII wieku (ok. 1220-1270) minnesanger (wędrowny poeta) przy dworze Fryderyka II, księcia Austrii. Później, w wiekach XV-XVI zaczęto tworzyć legendy o jego życiu: miał podobno znaleźć wejście do groty Venus (Venusberg) gdzieś w okolicach Szwabii i Turyngii, w pobliżu zamku Wartburg. Po spędzeniu tam kilku lat na rozkoszach z pogańską boginią, odszedł od niej i udał się w pokutną pielgrzymkę do Rzymu, by prosić papieża o odpuszczenie grzechów. Ten niestety odparł, że prędzej jego papieski pastorał zazieleni się świeżymi liśćmi, niż Tannhäuser otrzyma odkupienie. Jednak po trzech dniach papieskie berło zakwitło. Tylko że Tannhäuser już nie żył. O tym chór…

Małgorzacie Klorek udało się opanować instrument i oddać mistyczny nastrój chóralnej pieśni. Organistka jest absolwentką poznańskiej Akademii Muzycznej. Studiowała grę organową pod kierunkiem prof. Romualda Sroczyńskiego. Swoje umiejętności doskonaliła u wybitnych pedagogów w Polsce, Niemczech, Belgii i Czechach. Jest koordynatorką projektu polsko-niemieckiego Europejskiej Akademii Organowej w Angermünde (Niemcy ). Jest kierownikiem artystycznym Międzynarodowych Festiwali Organowych w Świnoujściu, Międzyzdrojach.

Chwilę później usłyszeliśmy Sonatę F-dur Georg Philipp Telemann na organy i organki: Małgorzata Klorek wykonała ją z Zespołem Harmonijek Ustnych ANIMATO. Ten zespół tworzą: Marek Jaroszyński – harmonijka chromatyczna, Piotr Bieliński – harmonijka akordowa i Piotr Włodarczyk – harmonijka basowa. Zespół działa aktywnie w kraju i zagranicą, zwyciężał w prestiżowych międzynarodowych konkursach gry na harmonijce ustnej, m.in. na World Harmonica Festival w Trossingen (Niemcy). Członkowie zespołu zasiadają w jury ogólnopolskich i międzynarodowych konkursów gry na harmonijce ustnej. Swoją muzykę prezentował publiczności we Włoszech, Bułgarii, Niemczech, Szwecji, Estonii oraz Holandii.

ANIMATO klasę pokazał fantastycznie wykonując m.in. Allegro z Koncertu skrzypcowego a-moll BWV 1041 Johanna Sebastiana Bach, Allegro z Symfonii G-moll op. 40 (KV 550) oraz Ave verum corps Wolfganga Amadeusa Mozarta (ten drugi utwór z towarzyszeniem M. Klorek). Błyszczał „melancholijnie” w Walcu a-moll Chopina (o którym Iwaszkiewicz napisał: „Smutek i mglista beznadziejność” i w Menuecie G-dur Ignacego Jana Paderewskiego.

Po nich znowu Małgorzata Klorek z mrocznym brzmieniem Preludium g-moll op. 23 nr 5 Sergiusza Rachmaninow (w opracowaniu na organy Zygmunta Rycherta) i koncertowym Bolerem op. 166 Louisa J.A. Lefebure-Welly.

Na koniec koncertu piękne Ave Maria Michała Lorenca (z filmu „Prowokator”) na harmonijkę solo M. Jaroszyńskiego i organowe wsparcie M. Klorek. I ostatnie tego dnia błyski znicza: fantastycznie wykonane przez mistrzów harmoniki ustnej Antonio Vivaldiego Koncertu na gitarę, smyczki i basso continuo D-dur RV 93 oraz Mozarta Marsz turecki.

Dzień II

To był wieczór Krzysztofa Napiórkowskiego i ks. Twardowskiego. Muzyk z przyjaciółmi wykonał utwory zarejestrowane na wydanej w tym roku płycie „10 x Twardowski”, do której Napiórkowski napisał muzykę (wykonywał ją i śpiewał). Zabrzmiało m.in.

Różo powiedz róży

szpaku powiadom szpaka

ogary szczekajcie ogarom jak zwykle w wielu tonacjach

czaplo wypaplaj czapli na żółtych nogach stojąc

mrówko powtórz to mrówce

miniemy. Potoczy się dalej

ziemia niebo powietrze

tylko ten kamień na polu

ten sam wciąż księżyc przed deszczem

wiara co pije ze skały

bez nas zostanie jeszcze

Krzysztof Napiórkowski swobodnie sięga po różne stylistyki, których wspólnym mianownikiem są wyważone, bogate kompozycje. Doświadczenie z tworzeniem muzyki do tekstów poetyckich zbierał komponując do wierszy Herberta (płyta „Granie Herberta” upamiętniająca rok Zbigniewa Herberta).

Teksty ks. Jana Twardowskiego to pełna akceptacja tego kapłana i humanisty dla dobrych i złych strony człowieka. Wierzył bowiem Twardowski, że te obie cechy tworzą równowagę świata. Pisane przez niego teksty przesycone są ładunkiem dobroci i zrozumienia. Napiórkowski mówił: „Moim celem jest połączenie muzyki i słów, tak aby pozostawiły w duszy odbiorcy ślad. Poezja ma w sobie pewną subtelność, pewne niedopowiedzenie, które świetnie uzupełnia dźwięk. Jest jak kolejny instrument podkreślający temperament kompozycji. Jeśli używa się go z należytą ostrożnością i szacunkiem, jest w stanie dotrzeć do wielu odbiorców”. Efektem? Usłyszeliśmy piękny przykład hasła przewodniego Tryptyku: „Non omnis moriar”.

Dzień III

Głośne nazwiska artystów. Konstanty Andrzej Kulka – skrzypce, Roman Perucki – organy, Maciej Kułakowski – wiolonczela. Ten ostatni może najmniej znany, rocznik 1996, ale niech nikogo wiek nie zmyli.

Roman Perucki jest profesorem gdańskiej Akademii Muzycznej. Mistrz organów w swoim dorobku koncertowym posiada ponad 2000 recitali organowych, między innymi w katedrach Notre Dame (Paryż), w Gandawie (Belgia), w Barcelonie (Hiszpania), w sali Mariinskiego Teatru w St. Petersburgu, w Buenos Artes – Mexico oraz UANL Monterrey (Meksyk). Występował w niemal wszystkich ważniejszych ośrodkach muzycznych w Polsce oraz w Europie, Japonii, Chinach, Australii, Meksyku, Ameryce Południowej i USA. Jest pierwszym organistą Bazyliki Archikatedralnej w Gdańsku-Oliwie.

Czary na morzysławskich organach zaczął od „Przybądź Duchu Święty” z chorału organowego „Orgelbüchlein” Jana Sebastiana Bacha. Potem był utwór Maxa Regera na organy z op. 59.

Maciej Kułakowski jest studentem drugiego roku studiów I st. w klasie wiolonczeli prof. Wolfganga Emanuela Schmidta w ,,Franz Liszt” Hochschule Für Musik w Weimarze oraz Akademii Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Gdańsku w klasie dr Marcina Zdunika. Jednocześnie występuje na licznych koncertach solowych i kameralnych (m.in. z Polską Filharmonią Kameralną, Orkiestrą Filharmonii Bałtyckiej, orkiestrą Sinfonia Juventus, Kammerorchester Hannover). Ma w dorobku nagrania płytowe solowe i kameralne. Koncertował w Hiszpanii, Belgii, Niemczech , Włoszech , Francji i Kanadzie. Tylko w roku 2015 został laureatem I nagrody oraz nagrody specjalnej za najlepsze wykonanie ,,Wariacji Sacherowskiej” na X Międzynarodowym Konkursie Wiolonczelowym im. W. Lutosławskiego w Warszawie; I nagrody na Międzynarodowym Konkursie Muzyki Kameralnej im. J. Brahmsa w Gdańsku oraz II nagrody na Konkursie Wiolonczelowym „TONALI” w Hamburgu. Jest również stypendystą prestiżowych kursów wiolonczelowych w Kronbergu i Lichtensteinie.

W czasie Tryptyku Zaduszkowego usłyszeliśmy w jego wykonaniu Preludium i Allemande Suity G-dur na wiolonczelę solo J. S. Bacha, by chwilę później błyskotliwe wykonanie „Kaprysu Polskiego” Grażyny Bacewicz.

I trzeci solista: Konstanty Andrzej Kulka, już jako 17-letni student Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Gdańsku wystąpił po raz pierwszy z orkiestrą symfoniczną i uzyskał dyplom z wyróżnieniem specjalnym na Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. Niccolò Paganiniego w Genui. Przełomowym momentem jego kariery było zwycięstwo w 1966, w Międzynarodowym Konkursie Radia Niemieckiego ARD w Monachium. Wykonał ponad 2000 recitali i koncertów z towarzyszeniem orkiestry na całym świecie. Dokonał wielu nagrań płytowych, radiowych i telewizyjnych. Jest głównie związany z Filharmonią Narodową. Współpracował m.in. z Berliner Philharmoniker, Chicago Symphony, London Symphony, English Chamber. W swoim repertuarze ma utwory od epoki baroku po romantyzm, od Antonio Vivaldiego po Witolda Lutosławskiego, Krzysztofa Pendereckiego (I Koncert skrzypcowy), Henryka Hubertusa Jabłońskiego.

W Koninie zaczął K.K. Kulka dwiema częściami Sonaty Francesco Geminianiego: Affetuoso i Gige. Potem Bach i Gavotte na skrzypce solo z Partity nr 3 e-moll i Kaprys D-dur Karola Lipińskiego. Ten ostatni to odkrycie K.K. Kulki, które – mając takiego promotora – z całą pewnością trafi na koncertowe sale świata.

Z solowych wykonań tego wieczoru trzeba jeszcze tego zauważyć Improwizację na temat polskiej pieśni kościelnej „Kto się w opiekę” Mieczysława Surzyńskiego w wykonaniu Peruckiego.

A kiedy przyszedł czas na duety i tercety, usłyszeliśmy Georga Friedrich Händel Passacaglia g-moll (Kulka/Kułakowski), Astora Piazzolli Ave Maria (Perucki/Kułakowski), Josepha Rheinbergera Uwerturę do cyklu 6 utworów na skrzypce i organy op.150 (Perucki/Kulka) oraz J.S. Bacha Arię na strunie G (Perucki/Kulka/Kułakowski).

Każdego dnia koncert kończył się owacją słuchaczy na stojąco. Czy coś jeszcze można dodać? A czy można poprawić Homera, ścigać się w biegłości z Peruckim, Kulką, Napiórkowskim, Kułakowskim, niezwykłym ANIMATO czy ks. Twardowskim? Jak znam życie, zapewne znajdą się chętni, w końcu każdy ma prawo zostawić po sobie ślad. „Dum spiro, sper” (póki żywota, póty nadziei). Tylko że „To nie jest recepta na szczęście, lecz napomnienie o odpowiedzialności – komentował tę życiową sentencję prof. Zygmunt Bauman. – Niezbywalnej”.

Oprac. Andrzej Dusza

andrzej.dusza@gazeta.pl