„Oj, borom, borom…”

Maniucha Bikont w czerwcu ubiegłego roku „Gazecie Wyborczej” mówiła, że w czasie realizacji płyty „Oj, borom, borom” (pisaliśmy już o niej w „Wójcińscy nie tylko w Nowym Jorku”) „nie do wszystkich pieśni umieliśmy znaleźć klucz, nie zawsze Ksawery (Wójciński) umiał znaleźć miejsce”. W czasie koncertu w Galerii „Wieża Ciśnień” CKiS Maniucha Bikont i Ksawery Wójciński pokazali, że o nieporozumieniach nie ma mowy – jest za to piękna muzyka.

„Oj, borom, borom” – płyta na głos Maniuchy Bikont i kontrabas Ksawerego Wójcińskiego, łącząca ginące pieśni ukraińskiego Polesia z jazzową improwizacją (więcej czytaj: http://epiqe.iqhs.pl//kfk/aktualnosci/wojcinscy-nie-tylko-w-nowym-jorku/#more-626 ). W Koninie duet zaprezentował ją 26 stycznia 2018 roku w Galerii „Wieża Ciśnień” CKiS. Było ascetycznie, bez ozdobników, lirycznie, przejmująco, szaleńczo. Też dowcipnie, jak w kolędzie opowiadanej przez Maniuchę Bikont: „to jest kolęda z życzeniami dla panny młodej wyjścia za mąż, bo pod drzwiami czeka sam pan młody”. Westchnął Ksawery i szarpnął struny – „Daj Boże”. Nie wiemy, co chciał powiedzieć, może przejął się słowami matki z innej pieśni, która wyprawiając syna w świat przestrzegała, by „drogi nie zgubił, bo jak zgubi, to może ją ktoś inny odnaleźć”. To był koncert z gatunku pięknych, w czasie którego muzycy współpracowali znakomicie, tworząc niepowtarzalną atmosferę. Jak sumował Robert Brzęcki, animator Galerii: „Przenieść by się na Polesie… na jakiś czas”.

Na koncert Maniuchy Bikont i Ksawerego Wójcińskiego przyszli ci, którzy wiedzieli czego szukają, co usłyszą, a przynajmniej – czego mogą się spodziewać. I – zdaje się – byli oczarowani. Rzadko zdarzają się artyści grający i śpiewający w sposób tak intymny, delikatny, porozumiewający się zaledwie gestami. Czysty, surowy głos Maniuchy Bikont, oszczędne i precyzyjne granie Ksawerego Wójcińskiego zachowującego umiar i znakomicie broniącego się przed pokusami improwizatorskimi – to wszystko złożyło się na niezapomniany wieczór.

I jeszcze jedno – ten wieczór stał się, przynajmniej dla niektórych z widzów, pokusą do kontynuowania spotkania z Polesiem bez konieczności natychmiastowego „przenoszenia się na Polesie… na jakiś czas”. Na rynku księgarskim ukazała się znakomita książka Małgorzaty Szejnert „Usypać góry. Historie z Polesia”. Wciągająca opowieść o krainie, w której żyli obok siebie Polacy, Litwini, Białorusini i Żydzi. Ale też „tutejsi” – Poleszucy, dla których ojczyzna to nie historia czy polityka, ale miejsce człowieka w kosmosie. Szejnert, jak Bikont z Wójcińskim, oddaje głos mieszkającym tam ludziom, żyjącym z dala od wielkiej polityki, chroniącym swoje wyznania i języki, wierzącym, że ciągle można uratować to, co zniszczyła władza sowiecka.

Andrzej Dusza

Fot. Zdzisław Siwik